Był starym człowiekiem, który mieszkał "kątem" u swojej bratowej i gdy go spotkałem tego lata wiedziałem, że jego ziemska wędrówka niebawem dobiegnie kresu. Przyspieszyłem kroku, zrobiłem pośpiesznie zakupy i obdarowałem go paczką papierosów i zapałek. Popatrzył na mnie, uśmiechnął się, podziękował i pokuśtykał do domu charakterystycznym chodem, który przed laty był powodem nadania mu przydomka "Kolajka". Od lat zwykłem był obdarowywać go paczką papierosów i butelką piwa. Robiłem to bardziej dla siebie niż dla niego. Kiedyś przed laty kiedy byłem małym chłopcem usłyszał ode mnie przykre słowa, które mi Jasiu po krótkim wzburzeniu wybaczył. Mnie jednak te słowa paliły tym bardziej im starszy się stawałem. Z drugiej strony pojawiała mi się przed oczami postać mojego ojca. Kiedy już moje życie jako tako się ustabilizowało i kiedy po latach spędzonych poza domem mógłbym cieszyć się wspólnym przebywaniem z ojcem, ten niespodziewanie pożegnał ten świat. To on wprowadził mnie w świat bajek, podań i przypowieści. I chociaż był prostym, skromnym człowiekiem, rozmowy z nich nie powstydziłby się profesor akademicki. Słowa ks. Twardowkiego "spieszcie się kochać ludzi bo tak szybko odchodzą" nigdy nie były dla mnie bardziej przekonywujące. Wtedy to po śmierci ojca pomyślałem sobie, że jeżeli będę wspomagać Jasia podczas ostatnich lat jego ziemskiego pielgrzymowania to być może udal mi się spłacić część wewnętrzznego długu, którego nie zdążyłem spłacić swojemu ojcu. Słowa -"cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili" - pozwoliły mi wtedy odzyskać spokój i wyleczyć rany, które długo krwawiły.
Jasiu należał do najniższej kasty na wsi jeżeli tak można by powiedzieć. Gospodarze, chociaż sami biedni ignorowali go i rzadko obdarzali dobrym słowem. Żony nie miał bo któraż chciałaby wyjść za kogoś, który nic oprócz łachmanów na grzbiecie nie ma i którego nikt nie poważa. Gdyby choć jedna cecha stawiała go ponad przeciętną, byłby jeśli nie szanowany to przynajmniej nie ignorowany. Bo ludzie niezależnie od statusu społecznego, grubości portfela szukają zawsze kogoś słabszego na którym mogliby wyładowywać swoje złości, odgryzać się za swoje niepowodzenia, czynić powodem swoich klęsk i upadków. Czynili tak i gospodarze wioski. Gdy fura z sianem się przewróciła a Jasiu szedł za wozem, on był winny. Gdy wygrabywał słomę stojąc za młocarnią zwaną "galasiorką" a zboże nie sypało, Jasia trzeba było winnić. Gdy krowy nie dawały mleka to za przyczyną Jasia. Czasami tylko udawało mu się uczynić za to odpowiedzialną miejscową "babę", którą od dawna podejrzewano o czary.
Życie Jasia było monotonne a jego rytm wyznaczały pory roku i pogoda. W zimie nakładał gnój na sanie i wywoził na poletka położone na stokach Sycówki, prowadząc parę krów zaprzągniętych w jarzmo. Na wiosnę orał, siał, kosił łąki, grabił siano i zwoził je. Gdy nie było już roboty u swojego brata, u którego mieszkał, chodził "po ludziach" na "kośby" czy też wykonywał inne roboty, które mu zlecano. Gdy nastało lato kosił , suszył zboże, wiązał je w snopki, składał w kopy, zwoził do stodoły i młócił cepami zanim pierwsza młockarnia zawitała na wieś. Młócenie cepami, chociaż jedna z najcięższych robót była tą, która naprawdę lubił. Czterech chłopów ustawionych naprzeciwko siebie uderzało "waliło" cepami na przemian rozwiązane snopy zboża rozrzucone pośrodku nich na klepisku stodoły. I trzeba było zachować odpowiedni rytm pracy aby zamiast zboża nie "obtulić" sąsiada cepami. Gdy na wsi zagościły pierwsze młockarnie, Jasiu najczęściej podawał albo deptał słomę. Deptanie słomy należało do tych robót, które mógł wykonywać każdy. A że często czyniły to również kobiety, nie obywało się bez pisków, przytulanek, czy też innego rodzaju "fitu mitu". Znane są przypadki, kiedy pary zapominając o deptaniu słomy zostały zagrzebane a czasami nawet przydeptane i nie słyszały nawoływania na obiad, który był tradycyjnie jedyną zapłatą za wykonywaną pracę. Jasiu korzystał z tego "słomianego" przywileju, pozwalającego na słomiane miłostki. Od wiosny do jesieni pasł krowy, pędząc je rano i po południu na pastwisko. Czynił to tak regularnie, że inni mogliby regulować zegarki gdyby je posiadali. Na pastwisku inni pasterze, zazwyczaj leciwi już gospodarze omijali go i nawet nie dopuszczali do gry w karty, jedynej poza babą i gorzałką rozrywki w ich skromnym życiu. Bo nie był ich godny. Bo nie był gospodarzem.
Lata mijały a ja coraz rzadziej widywałem Jasia. Gdy siły zaczęły go opuszczać, rzadko wychodził poza przyzbę domu. Dochodów nie miał żadnych a skromny dodatek z opieki społecznej brała jego bratowa opiekująca się nim. Był jednak dobrze traktowany przez swoją rodzinę. Miał swoje łóżko, nie głodował, nie musiał już młócić cepami, wyganiać krów, iść na przedzie jarzma. Wysiadywał godzinami na ławce po strzechą domu i zapewne przesuwały mu się przed oczami obrazy z niedalekiej przeszłości kiedy w duszne, gorące popołudnia wyczekiwał, siedząc na ławce, aż żar zelży i pozwoli wypędzić bydło na pastwisko. Trudno jest mi powiedzieć czy był mądrym człowiekiem czy nie. Na pewno był człowiekiem, który znał swój umysł. Pogodził się ze swoim miejscem w miejscowej społeczności. Pomagał wszystkim nie czyniąc nikomu najmniejszej krzywdy. Był jedną z kartek grubej księgi. I podobnie jak treść jakiegoś rozdziału może nam się nie podobać i ten rozdział chętnie omijamy, to jednak pozbawiając księgę tej kartki czujemy, że pewien harmonijny porządek został zakłócony i raz ustalona równowaga została zachwiana.
Tak stało się pewnego jesiennego dnia. Przejeżdżając zobaczyłem na tablicy klepsydrę. Przystanąłem. Chociaż łzy zakręciły mi się oku wiedziałem, że tym razem nie zmarnowałem swojej szansy. Śmierć Jasia tłumaczyłem sobie jako naturalny porządek świata.Jednak gorycz nadal ściskała za gardło. Czy świat po jego śmierci dalej będzie taki sam? Czy życiu, które potoczy się dalej nie zabraknie kropki nad "z"? Był cząstką naszej społeczności, cząstką każdego z nas. Czułem, że wraz z jego śmiercią ta cząstka umiera na zawsze.
Być może Jasiu wyglądał z ukojeniem swojej śmierci. Oczekiwał chwili, kiedy stanie się bohaterem przez trzy kolejne dni. Kiedy wszyscy będą o nim mówić - więcej niż kiedykolwiek, kiedy pozostawał wśród żyjących. Będą go odwiedzać - jak nigdy podczas jego ziemskiej wędrówki. Będą mówić za nim pacierze. Po raz pierwszy od dnia jego urodzin. Ksiądz wspomni jego imię. Po raz drugi i ostatni. Potem odwiozą go na miejsce wiecznego spoczynku i ..zapomną. Ale jemu już będzie wszystko jedno bo będzie już pasł bydło na zielonych, niebieskich pastwiskach a na ziemi pozostanie po nim tylko imię - Jasiu.
M.D.
|