To, co zobaczył Kenneth Henderson, major brytyjskiego korpusu 25 grudnia 1914 roku w położonym na północy Francji Richebourgu, spędzało sen z powiek wszystkich oficerów. Oto na ziemi niczyjej pomiędzy wrogimi okopami, kotłował się tłum żołnierzy w mundurach brytyjskich i niemieckich, prowadzących przyjacielskie rozmowy i wymieniających skromne podarunki.
Niecałe 5 miesięcy od rozpętania I Wojny Światowej na początku sierpnia 1914 roku, broniły wspólnie wojska brytyjskie, francuskie i belgijskie północnej Francji i Belgii przeciwko armii cesarza Wilhelma II. Święta Bożego Narodzenia, jak zapewniali żołnierzy generałowie obydwu stron, powinni spędzić już w domach rodzinnych. Jednakże z początkiem grudnia tylko na froncie zachodnim ponad milion żołnierzy albo zginęło albo powiększyło grono rannych a końca walk jak nie było tak nie było widać.
Wydarzyło się wtedy coś co graniczyło z cudem. Na całym odcinku prawie 800 kilometrowego frontu (na mapie obok fioletowa linia) pomiędzy morzem północnym a granicą szwajcarską spontanicznie zaprzestano walk w obliczu zbliżających się świat. Dotychczasowi wrogowie masowo opuszczali swoje okopy, obdarowywali się gorzałką, papierosami, grzebali poległych w wspólnych mogiłach a nawet rozgrywali mecze piłkarskie. Było to największe bratanie się żołnierzy jakie zanotowano kiedykolwiek w historii wojen.
W Wielkiej Brytanii wydarzenia te od dawana stały się częścią zbiorowego sumienia narodu. Wielokrotnie o nich pisano. Na ich podstawie powstały sztuki teatralne, filmy i pieśni a były członek legendarnego zespołu The Beatles - Paul McCartney - uwiecznił je na jednym ze swych wideoklipów.
Rozpuszczone przez Wilhelma II psy wojny po początkowym galopie powstrzymane zostały na froncie zachodnim, kiedy to wojna przekształciła się wojnę pozycyjną. W błotnistych, zaszczurzonych okopach oddalonych od siebie często tylko o kilkadziesiąt metrów, czaili się żołnierze nieprzyjacielskich armii, podczas gdy ponad nimi słychać było świst kul pochodzących od artyleryjskich ostrzałów.
Popędzani do przodu przez swych oficerów, piechurzy padali pokotem. Porażająca nowa broń, karabin maszynowy, sprawiała, że po każdym ataku śmierć zbierała obfite żniwo. Przy zasiekach leżały zwały trupów i to właśnie wewnętrzne przekonanie prostych żołnierzy aby poległym sprawdzić godny pochówek dało początek spontanicznemu zawieszeniu broni.
Krótkotrwałe zawieszenie broni miały miejsce już przedtem podczas wielu wojen. Również na niektórych odcinkach frontu zachodniego przestrzegano pewnych, niepisanych reguł. Nie strzelano w porze posiłków, co obwieszczano deską przymocowana do długiego kija wbitego na krawędzi okopów. Nie strzelano też podczas przerw na załatwienie potrzeb fizjologicznych - nikt, nawet najgorszy wróg nie powinien umrzeć z opuszczonymi spodniami.
Jednakże wzajemne bratanie się, które miało miejsce podczas owych Świąt Bożego Narodzenia, przekroczyło wszelkie dotychczasowe normy zachowania się na froncie. Szczególnie na 50 kilometrowym odcinku pomiędzy nieopodal Ypern, gdzie Tommies (żołnierze brytyjscy) i Fritzen (żołnierze niemieccy) dochodziło do nie mającego precedensu bratania się żołnierzy wrogich armii.
Następowało to najczęściej z inicjatywy żołnierzy cesarskich. Czy powodem tego był fakt, że w wojskach niemieckich ceniono inicjatywę pojedynczych żołnierzy, podczas gdy żołnierzom brytyjskim wpajano ślepe posłuszeństwo, trudno jest jednoznacznie stwierdzić. Być może pewną rolę odegrało to, że dziesiątki tysięcy obecnych żołnierzy cesarskich przed wojną poszukiwało chleba w Zjednoczonym Królestwie i posługiwało się łamaną angielszczyzną.
Po stronie niemieckiej, szczególnie żołnierze z pochodzący z Bawarii i Saksonii skłonni byli do aktów bratania się. Można sobie wyobrazić jak trudno było niektórym Francuzom czy Belgom, walczącym przecież na własnej i o własną ziemię, przezwyciężyć nienawiść do wroga i podać mu rękę podczas tego świątecznego zawieszenia broni. Zdjęcia jakie wykonali wtedy żołnierze francuscy zostały wkrótce skonfiskowane przez ich przełożonych. Nikt w Lyon albo Nantes nie powinien dowiedzieć się przecież, że nawet nienawiść do swojego wroga ma swoje granice.
Kiedy szefa sztabu generalnego armii niemieckiej, Ericha von Falkenhayn, doszły głosy o wydarzeniach na froncie, zagroził on wszystkim w nich udział biorących sądem wojennym. Okazało się wtedy, większość żołnierzy wypełniła rozkazy swoich przełożonych a tylko na niektórych odcinkach frontu żołnierze nie chwytali za broń przez kilka tygodni.
Na koniec ciekawostka. Kiedy w drugim dniu świąt na odcinku frontu pomiędzy Armentieres i Lille regiment saksoński otrzymał rozkaz wszczęcia walk, oznajmił on Brytyjczykom: "Panowie! Nasz dowódca rozkazał nam, aby od północy na nowo zacząć strzelać. Jest dla nas zaszczytem móc Panów o tym poinformować" .
Od północy zabijanie zaczęło się od nowa.
Tłumaczenie:
Katii
|